Strony

środa, 23 lutego 2011

Migawki narodzin obrazu

„Jakby każde malowanie było taką zabawą.. o ileż zabawniejszy byłby świat” -Powiedział Paweł machając pędzlem po półgotowym autoportrecie.
Każde kolejne machnięcie i więcej Pawła się w płótnie rodziło. Szare akcenty właśnie ustąpiły miejsca kolorowemu ucieleśnianiu pawłowej twarzy. A z każdym kolejnym zdaniem pisanym na klawiaturze, przegapiam te drobne momenty kiedy obraz się rodzi. Te migawki narodzin obrazu.
„Puść muzykę” Powiedział Mistrz. „Chyba, że nie chcesz to fuck off!”
Muzyka poleciała, a na obrazie wyrazistość małego pędzla uciekła gdzieś pod spód, roztarta włosiami większych gabarytów i utopiona w plamie koloru twarzy. Kolor twarzy zaś pod nakazem wołoskiej koncepcji, schował wkrótce pod sobą całkowicie, nieznośną biel czystego płótna. Jedna kreska i dwie plamki, których faktu zaistnienia nie zdążyłem zarejestrować, wyłoniły mi pawłowe usta i oczy co jeszcze widzieć nie umiały. Tak niewiele było trzeba. Jedna kreska i dwie plamki ułożone tam gdzie być powinny. Kolejne cienie, kolejne roztarte kolory, których światło wyciągało z płóciennej przestrzeni obraz wołoskiego ducha. Żadnej granicy. Pojedyncze kroki kolejnych plam.
„Coś mi się nie podoba z uchem” -Powiedziałem.
„Bo go jeszcze nie ma” -dopowiedział Mistrz.- „miało być ale nie ma”.
Przy następnym podniesieniu głowy znad klawiatury zdążyły już z ciemniejszych plam urosnąć kolejne włosy, pewniejsze usta, puszki uszu, zadarcie nosa. Uniesiona duma portretu przyciągnęła w mojej pamięci hardość postanowień o wielkości i ambicjach malarstwa.
Czas na oczy. A właściwie plamy oczodołów, które pozwalają zawsze sądzić, że oczy są tam gdzie być powinny. Przy nutach Tymona Mistrz przystąpił do podniesienia powiek. Ostrożnie i nie do końca. Zbyt szybko namalowane oczy mogą przecież uzależnić spojrzeniem. Oczy na końcu. Póki co na pawłowej szyi pojawiać się zaczęły cienie światła pokojowej żarówki. Cienie zawsze są bezpieczniejsze od konkretów. Tocząc delikatne negocjacje ze światłem ustalały warunki proporcji. Kolory zaś nieśmiało czekały na swoją kolej w wołoskim autoportretowym spektaklu. Nie mogły przebić się przez ciepłoszarą paletę. Oczy się otworzyły. Spojrzały na mnie krzywo, swoim ledwo wyraźnym kształtem wieszcząc, pytając, karcąc, robiąc nadzieję. Nawet zacząłem się zastanawiać jak im odpowiedzieć choć przecież to tylko obraz..

środa, 2 lutego 2011

Déjà vu

Cześć blogu. Dawno się już z Tobą nie widziałem, dawno żadnej nowej twarzy Ci nie przeliterowałem. Cóż.. tak się zdarzyło, że dzień się do dnia upodobnił, zamykając horyzonty w kolejnych sztukach marmurowej klatki. Ostatnio nic tylko kolejne żyłki mi się plączą plątaniną nerwów i nudy. Mniej sztuki więcej sztuczek.
Wiesz blogu to nawet fajne jest mieć déjà vu. Wokół zapach gipsu, monotonia myślenia i co jakiś czas przybłąkany miejscowy głos pospolitych podziwów. Gwarne chłopaki, przerwy śniadaniowe, czajnik z tynkową posypką, bułki zjadane na taczkach i cowieczorny łyk piwa wypełniający wolny czas, którego jedynym celem jest męczący odpoczynek. A finałem sen, przed kolejnym déjà vu.
Wiesz, nie wszystko się powieliło. Choćby to, że włoski akcent gdzieś w niemieckich stronach znikł. Choćby inne złudzenia pielęgnowane poza marmurową aurą. Choćby to, że Cię piszę a nie pisałem.

Acha.. coś o foto! Dużo tu fajnego światła. Aż żal tych kilku sytuacji kiedy nie miałem przy sobie swojej fotograficznej machiny. Jupitery bacznie obserwujące gipsujących chłopaków, monumentalny duch szarych rusztowań i przestrzenne tła jeszcze białych ścian. Teatralny klimat gdzie szarość goni szarość a my jak statyści smutnych teledysków. Ubrałby to wszystko w zdjęcie.