Strony

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Nie jaram się sztuką..


..bo uważam, że to niezdrowe. Czasem nawet wydaje mi się, że niebezpieczne. Jaranie się sztuką potrafi posiać spustoszenie w głowie i taki jarający się obywatel, nawet nie ma szans żeby to zauważyć. Pojara się pojara i nie zauważa kiedy już opuścił tereny dociekliwości, zastępując je co ciekawszymi frazami z życia sztuki. To nic, że jaranie się sztuką świetnie wpływa na te słabsze tryby naszego charakteru. Wzmacnia je a w razie ich nadmiernego rozbuchania, sprytnie maskuje i czasem wypełnia pustki, do których przecież głupio się przyznać.
Tak mi się zachciało pisać ten tekst, kiedy szperając wśród swoich czterech ścian zacząłem wyciągać sterty przeróżnych katalogów ulotek, broszur powystawowych etc etc, ogólnie pamiatki z najróżniejszych art-akcji których świadkiem a czasem nawet współtrybikiem miałem przyjemność być. Lubię się angażować, więc do przegrzebania trochę tego było. Wspomnienia dość szybko ustąpiły reflesji, która dopadała mnie już wiele razy, szczególnie w tych właśnie momentach kiedy dostawałem w ręce jedną z owych miniczytanek o sztuce. Jakże ja lubię czytać słowa o próbach zamknięcia ruchu i czasu, za pomocą, gestu dźwięku i nieruchomości przestrzeni. Przypominają mi jaki jestem głupi i niegodny nazywania czegokolwiek, w jakikolwiek sposób. A jednocześnie dają nowe nadzieje, że jednak nie zginiemy na tym świecie skoro tyle wokół nas ludzi, którzy potrafią nazywać coraz to nowe próby, coraz to nowymi próbami.
O co mi właściwie chodzi? Myślę, że wiedzą czytelnicy katalogów wystwowych i teatralnych, zwłaszcza z wystaw debiutanckich. I tu z pewnością nie dotyczy to wszystkich a raczej tych co potrafią czytać z niezrozumieniem i jeszcze przyznać wśród ogólnej dezaprobaty, że nie potrafią dostrzec treści. Oj, nie żebym w jakikolwiek sposb wyrażał się o tym wszystkim ironicznie. Co to to nie. Przez lata walki z wiatrakami, które sam wokół siebie budowałem (aby mieć z czym walczyć), już dawno dotarło do mnie, że artyści nie gęsi i swój język mają. Dla tego nie ironia mi w głowie.
Lubię jak ktoś potrafi przekraczać granice. Szczególnie dla tego, że pełno jest granic, których ja przekroczyć nie potrafię. Przerażają mnie jednak próby przekraczania granic, które z prawdziwymi próbami nie mają nic wspólnego. Ot po prostu dobrze jest tak nazwać coś mianem próby bo wtedy nikt się nie przyczepi i nie posądzi o zbytnią śmiałość lub co gorsza herezję.
Niedawno (o ile rok temu to niedawno) miałem okazję spędzić noc na krośnieńskich Strachaliach. Wówczas również naszły mnie czarne myśli o kondycji, ludzkiej samokrytyki. Oczywiście nie chcę w nikim gasić ognia inicjatywy, więc umówmy się, że piszę wyłacznie o tej skrajności, kiedy samokrytyki brak. A takich przypadków nader dużo. W każdym razie o ile teatralia zrobiły na mnie świetne wrażenie i nadal uważam je za fajną inicjatywę, trochę mi przeszkadzał fakt, że po taz kolejny ktoś poza spektaklem, próbował na papierze napisać i słowami zamknąć, to co nożna jedynie zobaczyć i usłyszeć. To trochę tak jakby, bojąc się niewrażliwości widzów chciało się zabezpieczyć na wypadek faktu niezrozumienia. I kończy się to tym, że aby zabezpieczyć się na każdej linii, w tekście obowiązkowo wrzuca się takie słowa jak emocje, przestrzeń, ruch, czas i ich pochodne. Zredagowanie to już kwestia wybranych ozdobników.
Innym razem dumajka o tych słowach-kluczach dopadła mnie kiedy na którymś z zachodniopolskich wernisaży miałem okazję stać przed serią monochromatycznych płócien. Jakieś dziwne poczucie hochsztaplerstwa nie pozwalało mi nawet wmówić samemu sobie, że to co widzę coś dla mnie znaczy. Uczucie to pojawiło się oczywiście po przeczytaniu tekstu w katalogu co odebrało mi własne złudzenia i nie pozwoliło weryfikować tego co widzę przez swoje własne pojmowanie.
Próbowałem znaleźć wokół choćby jedną duszę, która wypluwszy z ust bezkrytyczny ton podarowałaby mi choćby cień naiwności, że wszystko ze mną w porządku. Tym czasem jak na złość, za nic na świecie nie potrafiłem się dać przekonać, do cudzych zapewnień, że to co widziałem na ścianach galerii nie podlegało mojej własnej krytyce. Gdzieś kiedyś wszystko stalo się sztuką i tylko chyba tylko odpowiednie nazwiska mają prawo to podważyć. Mało brakowalo a dałbym się pochłonąć czeluściom mizantropii.
A przecież można by było, po prostu zrobić coś dla samego faktu i efektu.. dla ożywienia którejś uśpionej lokomotywy na dworcu myśli człowieka. Pozwolić aby ożywiła się u kogoś sama i pojechała swoimi torami. Po co od razu pchać się w wypasioną oprawę krasomówczą, skoro najczęściej zamiast wyjaśniać, tylko plątamy coraz bardziej. Przecież to samo światło i dźwięk, każdemu smakuje inaczej.
Strasznie drażni, kiedy po raz kolejny przychodzi mi przeczytać przy okazji jakiegoś art-festu, jak to ktoś próbuje wyrazić emocje poprzez swiatło barwę i motyw zdechłego kota albo szuka oczyszczenia myśli w dźwięku i ciszy, przeprzeplatając to jednocześnieto tym, co znajdzie gdzieś pośrodku.
Naprawdę lubię próby. W końcu któraś próba, musi się udać. Strasznię jednak tęsknię i rozpaczliwie poszukuję tych prób, gdzie próbujący wie co robi i po co. Lubię próby gdy czuję, że jest dla nich nadzieja.
Nie jaram się sztuką bo czasem mi się wydaje, że sztuka zaistniala już tylko w pojęciach, które dawno straciły swoje znaczenie. Doceniam tych którzy wiedzą co robią i z wlasną świadomością potrafią rozliczać siebie samych. Oni nie potrzebują nic mówić, o tym co robią. Nie jaram się sztuką bo za bardzo zacząłem ją widzieć jako trans, który opętał już zbyt wielu wokół.`Lubię wiedzieć. A w transie niczego nie można być pewnym.


 
Nie takie s.t.r.a.c.h.y. straszne. Polecę 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz