Strony

czwartek, 14 kwietnia 2011

cerkiewki


Zawsze były to jakieś domki. Ciekawe dla tych z daleka ale też dla tych napotykających się miejscowych, dla oczu i uszu, które z historii ukojenie dla samotności czerpią. I widzą, że jednak nie oni jedyni. Że nie tylko ich naiwność. Nie tylko ich nadzieja zgubna. Że byli jeszcze inni.
Niektórzy prosto z pola, wyrwawszy ostatnie chwasty, dobijali się do bramy z tak kojącym przekonaniem, że to właśnie oni, nie kto inny, trzymają niebieską tacę dla zmęczonych pańskich rąk. Inni pokrótce pokłony oszczędne bijąc, poprawiając znoszone złota, wertowali kolejne słowa, które jak sękate kostury torowały zatłoczoną drogę.
Stając na pierwszym stopniu znudzenie jakieś dziwne mnie ogarnęło. Może to po tym ostatnim obrocie na meandrach asfaltowej rzeki, którą właśnie tu dopłynąłem. Sam nie wiem chociaż wolę myśleć, że to tylko to. 
Pokonując kolejne kamienne schody już lekko chwiejnie, podpierałem co jakiś czas drewnianą poręcz, której dawno poskąpiono nowych gwoździ. Ale wciąż się trzymała. Nawet jeśli z moją pomocą to co..? Przynajmniej mogę się poczuć potrzebny.. choćby poręczy.
Z każdym krokiem w powietrzu czuć coraz bardziej kolorowe chusty, bawełniane spodnie, pomarszczone dłonie i wszędobylskie spojrzenia szukające w mojej skórze konfidenta, co nie garbi się tak jak oni. No i wszędobylskie pociechy którym jeszcze się wybacza. Przed bramą jest już od tego tak gęsto, że aż ciężko mi się przecisnąć. Dziwne to wszystko bo przecież dokoła nikogo nie ma. Więc może jednak to tylko powietrze. Nie odświeżone od tych kilkuset lat.
Zastanawiam się czy nie klęknąć. W końcu to potrafię najlepiej -nie na darmo była nauka naszych krzyżowych dróg. Na kolana nie padam ale przyklękam, choćby dla większej pewności siebie. Czuję aprobatę płynącą z nieświeżego powietrza. Była tego warta.
Cichym krokiem tak aby nie niepokoić dostojnego kurzu, chodzę gdzieś w środku i gdzieś pomiędzy. Wdaję się w milczącą dyskusję egzystencjalną z okolicznymi ławkami a widząc, że nie dojdziemy prawdy, uciekam się do wywiadu środowiskowego z miejscowymi kornikami z nadzieją, że może one coś wiedzą. Gdzieś przy ołtarzu podniesień czuję, że to już jednak nie mój teren więc bezpiecznie wycofuję się do pierwszego rzędu. Witraże mrugają a ich czerwone światło na twarzy przypomina mi, że jeszcze nie tak dawno na innych ołtarzach czas składał swoje ofiary. Tak niedaleko a jednak na zewnątrz, za drewniana bramą, która przecież wszystko zmienia.
Na chwilę udaje mi się zapomnieć o tych co za mną wyrywali ostatnie chwasty. Z nie swoich zresztą pól. Nie patrzę też na tych, co przede mną pokłony oszczędne Ci biją.
Boziu
Chciałbym kiedyś pogadać z Tobą na głos. Innymi słowami obgadalibyśmy rozterki naszych codzienności. 
W innym miejscu bez słuchających ścian. Z goryczą i wyrzutem wydarłbym się na Ciebie. Z pokorą i ulgą powiedziałbym Ci: przepraszam. A Ty nie zdzieliłbyś mnie piorunem. Wiedziałbyś, że zrozumiałem.









5 komentarzy:

  1. przyszło mi gdy czytałam, przyglądałam się...Miłobędzkiej: "Czy wierzę w Boga? Osłaniam go tylko, ale nie wierzę. I bardzo dobrze,/nareszcie mogę opiekować się czymś wielkim.Skąd nie zacznę, złączy/ mi się rozsypie złączy, ta sztuczka rozpisana na głosy, twarze, ręce,/całe ciała, hymny, całe zdania. O, tu tu masz zrozumiałe oczywiste,/jasne. Zobacz moje ogromne ręce, dziś posieją, śpiewaj, jutro zgniotą,/nie rozczulaj się. Mocny dzień ci dałem przez znajome słowa,/ przez wysokość papieru/..."

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czytałem wcześniej za wielu pism Miłobędzkiej ale komentarz wystarczył żebym zaczął grzebać w googlach i ich szukać. dzięki

    OdpowiedzUsuń
  3. Boziu, nie poczułeś Karolu jeszcze "boskiego pioruna" z Olimpu? Więc może jesteś ponad tym i pniesz się wciąż w górę? Uważaj, uważaj

    Artystoweles

    OdpowiedzUsuń
  4. Uważam uważam.. i boję się, że już dawno zabłądziłem i jestem nie tam gdzie trzeba.. bo pioruny z Olimpowa już pewnie dybią na mnie zaostrzone

    OdpowiedzUsuń