Strony

środa, 15 grudnia 2010

Sękowa Wigilia


Byłem ostatnio na wigilii. Wiem, że do tej wigilii z pierwszą gwiazdą na niebie i rozgadaną oborą jeszcze trochę dni mamy ale wigilijne rozgrzewki nigdy nie zaszkodzą.
Miło było, gwarno, sielsko i smacznie. Start w Zagórzu. Zapakowany jako dodatkowy bagaż robsonowego pożeracza szos, przy zawrotnej prędkości 40km/h, pędziłem sobie na niedaleki koniec świata, podejmując kolejną próbę przeżycia czegoś nowego. Z drogi niewiele zapamiętałem bo wszelkie strzępy rozmów i myśli jakie przebiegły wówszas pomiędzy moimi uszami, pochłonął wiatr i biały zimowy szum. W końcu przebiliśmy się przez śnieżne osuwiska podkarpackich przestrzeni i dotarliśmy tam, gdzie reszta wigilijnych poszukiwaczy, grzała już ręce w cieple wzajemnej obecności. Wyjąłem swoją fotograficzną przepustkę i przemykając się pomiędzy tymi i owymi, zasiadłem do pierwszego dania. Na początek trochę nowych spojrzeń, gdzieś zajmowane miejsca, czasem znajoma twarz. Ktoś, gdzieś za głośno się przywita, ktoś, gdzieś znajdzie swój kąt oznaczając go na wszelki wypadek jakąś częścią odzieży. Ktoś, gdzieś, kogoś zawoła żeby się bliżej, przysiadł próbując swoim entuzjazmem rozgrzać bliskość, ostudzoną przez czas. Głęboko wciągnąłem w siebie błąkający się w półmroku zapach wyczekiwania. Rozsiewali go wokół siebie nie tylko kamraci co już zasiedli za talerzami, ale zwłaszcza ci co pod wigilijną sceną z rosnącym sercem czekali na swoją chwilę. I w każdego nowo przybyłego gościa kierowali oczy pyatające nieco nerwowo: co to będzie? Oni dla nas stworzyli ten świat.
Kiedy już każdy odnalazł innych i siebie, ze sceny popłynęły pierwsze konferansjerskie frazy. Rozmowy przycichły oddając pola mikrofonowym powitaniom. Przez chwilę pobłąkała się wokół cisza i spokój, przemykając się przed twarzami gości wpatrzonych w Monikę i Piotra.
Na widok pierwszego podniesionego ze stołu koszyka białych płatków, cisza i spokój uciekły przez uchylone drzwi a na ich miejsce wstąpiły: "wszystkiego" i "najlepszego" poganiane przez "dużo zdrowia i szczęścia". Każdy komuś, czegoś życzył. No, może oprocz Robsona bo ten życzył sobie jedynie ognia do zdobytego gdzieś papierosa. Ja też ukradkiem wziąłem ze stołu białą przepustkę do czyichś życzeń ale koniec końców, większość z niej zjadłem sam. Za bardzo pochłonęło mnie przyglądanie się, jak nawzajem życzą sobie inni. 
W końcu moment, nie ma w zwyczaju czekać.
Wreszcie wszyscy nasyceni dobrymi słowami oddali się dalszej celebracji stołu, który zdążyl się 
w międzyczasie zapelnić kaszą, kapustą i innymi ludowymi wybornościami. Pojedliśmy, wypili, wymienili wstępne uwagi na temat kutii i rodzynek a po kolejnych podziękowaniach ze sceny, uciekliśmy w przeszłość, jeszcze raz przeżyć początek naszej ery. Zastępy anielskie, Józef z Maryją i Słowem, które Ciałem się stało   
a dookoła niewidzialne morze skrzypcowych nut. Pieśń za pieśnią, kolejne wspomnienia o podłościach Heroda i święty humor, świętej rodziny od którego robiło się nam coraz cieplej.
Zasłużone brawa dla naszych świętych bohaterów, przywołały ludowe myśli z powrotem do talerzy 
i półmisków. Scena zaś przywołała do siebie ludowy głos. Wolanie (że tak pozwolę sobie mówić o nich 
po imieniu) odpowiedzieli na wołanie doprawiając wigilijne smaki folklorową przyprawą.
I tak już doprawiali przy wtórze falującego stolu, do końca mojego wigilijnego biesiadowania. 
Wśród młodocianej wspinaczki wysokoscenicznej, przemykających się pomiędzy stołami rozgrzewających eliksirów, ludowych aniołów, na które mój obiektyw nie mógł się napatrzeć (nie tylko mój zresztą), usłyszałem wyrok. Że czas iść.
Nie dane mi było uświadczyć końca tej bajki. A ponoć końce są w takich bajkach najpiękniejsze. 
Ale cóż zrobić, powroty dopadają zawsze i wszystko, nawet te zasypane zimą sękowe miejsca. 
Nawet te niedalekie końce świata.
A z końca świata niełatwo jest wrócić...

















 





2 komentarze:

  1. nie łatwo...naprawdę nie łatwo, ale tak wiele pięknych chwil udało Ci się zatrzymać...ogrzewam się przy wspomnieniach tego wieczoru...i jeszcze słowa...dużo mi bliższe niż kolory sprawiły, że tęskno mi i czekam kolejnych podróży na ten południowy koniec świata...
    tak dobrze się ogląda i czyta Twój świat, jakby był dziwnie znajomy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za cipłe słowa. Myślę, że dla tego Ci się wydaje znajomy bo w gruncie rzeczy ten świat to My. Jak rozdziały tej samej książki. Razem ją piszemy.

    OdpowiedzUsuń